Dzień 3
Obudziliśmy się w górskim miasteczku i było dość zimno tylko +7. Po całkiem rozsądnym śniadaniu wystartowaliśmy. Kilka fotek z okolic hotelu.








Nawet na stacji oko cieszyły okoliczne widoki.

Szybki postój z malowniczym rozlewiskiem w tle.














Nadeszłą pora na kawę. Obsługiwała Nas chyba najbardziej obrażona kelnerka jaką spotkałem w całym swoim życiu. Biedny Rafał musiał wypić poczwórne espresso, bo Pani miała zrobić 4 espresso, a zrobiła jedno x 4. Ale już dwa dni później serce Rafała działało normalnie 😉





Przez góry po woli zbliżaliśmy się do mostu wiodącego na Peloponez.






I most



A za mostem przyszła pora na lucch tuż nad morzem.




















Po lunchu w lekkim deszczu ruszyliśmy w kierunku miasta Olimpia – tam planowaliśmy spać.











Dotarliśmy lekko wilgotni. Do hotelu, który zatrzymał się w latach 50tych.
















Po ogarnięciu się poszliśmy na piwo. Twardziele jeszcze jedli. Po lunchu jakoś jedzenie budziło u mnie awersję.










