Day 4
Z MyTracks:
(Tekst by Mumek i troche Seba)
Piękny poranek, ciepło bez chmur
Rano było czuć wczorejszą kolację i “fikołki”
Attak od tyłu przed śniadaniem
Panienka z okienka…
OOOOO Dwie Panienki …
Old school’owy sprzęd narciarski
Postanowiliśmy wjechać tramwajem linowym na górę. W sumie było fajnie, tylko trochę wysoko…
Mumek nie wspominał, że nie lubi kolei linowych 😉
Coraz wyżej…
Wyżej się już nie dało. Powietrze było mocno rzadkie
Z tej wysokości drogi po, których jeżdziliśmy wydawały się bardzo małe.
Vabank Vabank…Kwinto też był w Dolomitach
To co Kwinto skaczemy
No taki mostek
Ostatnie zdjęcie i spadamy na dół
Tam była 1500 metrowa przepaść….
Jeszcze jedna zagubiona fotografia z góry – ciekawe kiedy i z jakich powodów te góry się obsuwają ???
Kolejna wspólna fotografia.
Nie zazdroszczę temu człowiekowi pracy. W dół było z 10 minut spadania z obijaniem się o kolene występy skalne
I już jedziemy w dół – i bardzo dobrze.
Kolejny lunch time, jak zwykle konserwa i pieczywo. Było ciepło ale widzieliśmy chmury,
głowny strateg coś mówił o deszczu około 17:00 – ale miał nie sprawdzone dane.
To miała być fajna droga do Linz ( nie wiem czy dobrze napisałem – sa dwie miejscowości o podobnej nazwie
w Austrii – cos jak Lodyn i Lądek)
I sie zesrało, droga się skończyła w sumie była ale zamknięta do 17:30 – mogliśmy poczekać te 1,5 godziny,
ale po co??? Ktoś z GPS’em ( dowiem się kto) wymyśłił, że można przejechać drogą dla kozic.
Próbowałem apelować, ale wszyscy ruszyli, nic innego mi nie pozostało jak ruszyć za resztą.
Droga, po której się jeżdzi musi mieć kilka rzeczy: słupki co 100 metrów, stacje benzynowe co 50 km, parkingi,MOP’y,
i co najważniejsze nawierzchnię – ta nie spełniała żadnego z tych wymogów. Dodatkowo co kilkaset metrów spotylkałem
kolejnych idiotów jadących do góry tą samą drogą, to musieli byc lokalni wariaci,o dziwo zjeżdzali mi z drogi w bok.
Albo bali się spotkania z GSF 1250S, albo wyczuwali na odległość moją złość.
Tu się rozjechaliśmy – w sumie chwilę wczesniej. Ja stwierdziłem, że na jeden dzień wrażeń mam pod dostatkiem
i wolę się zająć chłodnym piwem ( w sumie dwoma chłodnymi piwami), reszta postamowiła się “dobić” na trasie rowerowej.
Kolekcjoner fotografii – kolejna ofiara 🙂
Znowu brak zdjęć, ale jak koledzy dotarli do zajazdu, gdzie ja się już raczyłem browarem – poszliśmy na kolację,
tzn. pizze i browara. Oczywiście głowny strateg do pizzy poprosił ostrą oliwę, kelner dowcipnis przyniósł nam extra cos
co określił “extreme hot” – i mówił prawdę, dwóch czubów posmarowało sobie tym czymś spory kawałek pizzy
i potem żałowało – ja byłem jednym z nich…